Strony

sobota, 15 sierpnia 2015

Jak to jest mieć dwóch samców? Podsumowanie.

Dziś właśnie mija czas mojej opieki nad Azorem. Pomyślałam, że to jest doskonała okazja do podsumowania tego okresu "posiadania" dwóch pełnojajecznych samców.



Zacznijmy od tego, że mocno obawiałam się opieki nad dwoma psami. Azor i Gamoń tworzą fajne stado, jednak potrafią pluć na siebie bez potrzeby. Czasami zdarzało się, że futro leciało. Do tego dodajmy odmienność charakterów (Gamoń: spokojny, zrównoważony, preferujący długie marsze; Azor: nadpobudliwe psie dziecko, depczące wszystko, nieumiejące odpoczywać, ciągle biegające) oraz zaborczość jednego i drugiego... i mamy niezły orzech do zgryzienia. Mimo wszystko, jestem (jak już wiecie) osobą ciągle szukającą nowych wyzwań i postanowiłam, że podołam i temu. Ze świadomością jednak, że może być różnie, że czeka mnie duuużo pracy nad młodym (bo chciałam go trochę okrzesać, gdy M. nie będzie w pobliżu) oraz nad swoim psem, a przede wszystkim: pracy nad samą sobą. 

Post będzie długi, więc zachęcam do przygotowania sobie czegoś do pochrupania oraz kubek czegoś smacznego do picia.



Nie będę szczegółowo opisywać, jak pracowałam z tym czy tamtym psem, raz - że z każdym psem pracuje się inaczej, a dwa - że wyszłaby mi chyba książka, która dla większości z Was byłaby po prostu nudna, bo jedynie byłby to opis pracy nad tym czy tamtym psem. Jeśli ktoś jest zainteresowany, będę mogła w pojedynczych wpisach na chłodno opisywać poszczególne zagadnienia (starając się być jak najbardziej rzetelną, więc w oparciu o liczne źródła), ale na razie odsyłam do artykułów czym jest w ogóle ta cała "samokontrola", na której się skupiłam: nr 1 i nr 2

Na pierwszy ogień pójdzie Azor, z racji swojej narwanej natury. Co udało mi się z nim wypracować, nad czym ćwiczyliśmy i co z tego wynika?


1). Samokontrola w domu - to był mój najważniejszy cel, bo ten pies nie umie wypoczywać, najpierw robi, potem myśli (jeśli w ogóle myśli). Przyznam szczerze, że to był pierwszy w moim krótkim życiu pies, przy którym nakładanie szelek, obroży (czegokolwiek) zajmowało mi bardzo dużo czasu. Azora ekscytuje wszystko: począwszy od tego, że wyczuwa spacer, a skończywszy na tym, że zobaczył fruwający listek na ulicy... Dlatego też moim zadaniem było wygaszenie tych emocji. Tutaj ważna była moja cierpliwość i chłód zwany też stoicyzmem, nie mogłam ani podejść nerwowo ani zbyt wesoło. Ot, stabilizacja charakteru, nic, totalnie nic nie mogło mnie wyprowadzić z równowagi. Nawet chwytanie zębami przez Azora.


Co osiągnęliśmy tutaj? Azor:
- nie podnieca się na widok mojej osoby (każde piśnięcie, zbyt narwane machanie ogona, szarpanie na lańcuchu powodowało, że był karany moim znikaniem z oczu - KAŻDE, co oznaczało na początku nawet 40min prób dojścia do psa...),
- spokojnie pozwala sobie założyć szelki (z tym, co prawda jest jeszcze pracy, bo przez parę minut muszę usadzać jego emocje, po czym oczekuję ładnego czekania podczas "zaszelkowywania", ale jest naprawdę ogromna poprawa),
- po spacerze ślicznie (bo spokojnie!) idzie pod łańcuch i czeka bez wariowania na przypięcie oraz zdjęcie szelek (tu pozwala ćwiczenie: rozrzucam psu smakołyki, on je szuka, na skutek czego się uspokaja/wycisza i wtedy biorę się za psa),
- nie jojczy, że mu odchodzę,
- mogę krzątać się po podwórzu, a piesek grzecznie wtedy leży (on leży!), za co czasem dostanie smaka, moją uwagę, a czasem nie,
- podchodzę do niego i spokojnie się ze mną wita (w sensie: wszystkie łapy na ziemi),
- po spacerze odpoczywa! Kładzie się i leży, a nie wyrywa i jojczy, jaki to on biedny (pomaga tu właśnie tropienie oraz nakaz siedzenia na tyłku; jak nie można wariować to w końcu z ulgą legnie się i będzie obserwował; owszem czasem muszę mu przypomnieć, że teraz ma odpoczywać, ale coraz rzadziej)

2). Samokontrola na spacerze - narwany charakter ukazywał się zwłaszcza na spacerze. Traktowanie ludzi jak worka ziemniaków (urwanie ręki murowane!), wyskocznię (tak się fajnie od nich odbija!), hamulec (nie umiem zahamować, więc sie zatrzymam na człowieku, który przy okazji się przewróci), fabryki zabawek (o jeżu, ona ma cos w ręce, rzucaj mi, rzucaj!). Przy szkoleniu robił flipy, skakał, jarał się, wyjadał wszystkie smaki (nawet jeśli nie były dla niego), wpychał się między innego psa a człowieka itp. Do tego nie potrafił hamować emocji (a wszystko wokół tylko go nakręcało), więc jak się podniecił to prowokował inne psy, deptał je, odbijał się od drzew. Z innych grzeszków to - rzecz jasna - wszystkie kałuże zaliczone, a potem wycieranie się w ludzi oraz stan kocham-cały-świat-o-jeżu-piesek-idzie-o-jeżu-człowieki-idom-muszę-ich-wylizać! ;). Ojj, sporo tego było.

Co więc osiągnęliśmy?
- zalążki chodzenia na luźnej smyczy (tutaj kompromis: na początku spaceru, gdy jest na lince amortyzującej, pasie biodrowym i szelach ma robić za ciągnika <i świetnie mu idzie>, ale wracając na zwykłej smyczy przypiętej do obróżki ćwiczyliśmy chodzenie bez ciągnięcia. Tutaj sporo jeszcze pracy, ale jednak coraz częściej ślicznie idzie na luźnej)
- wszystkie łapy na ziemi! Zawsze! Skacze jedynie na mój wyraźny znak w ramach nagrody, tak to zazwyczaj ryje dupcią po ziemi, zwłaszcza gdy leci i nagle siada (ten "siad" rozpoczyna wypluwanie smakołyków przez ciocię i wywołuje u niej entuzjazm, zaaawsze :) ),
- ładne witanie się z ludźmi (siedzi, nie wierci się) oraz ogólnie siadanie, gdy staję na dłużej niż 2s (np. otwarcie furtki, zamknięcie)
- podejmuje sie zabawki na mój wyraźny znak. Co prawda machanie zawsze jeszcze go zrywa z siadu, ale już np. nie wyrywa mi z ręki patyka tylko dlatego, że go mam. Za to robi wszystko, by go zdobyć (chcesz siad? Dobla! Chcesz leżeć? Dobla!),
- śliczna wymiana zabawki na inną zabawkę, czyli zasada: "tylko ta zabawka jest super, która ożywa w rękach cioci", tzn. puszcza tę, którą ma w zębach, jeśli widzi, że ja mam drugą (czyli lepszą),
- wymiana zabawek na smakołyki i na odwrót (smakołyk na zabawkę), czyli operowanie emocjami: przy zabawkach power na 100%, a przy smakołykach uspokajamy (wbrew pozorom to naprawdę trudna sztuka przechodzenie z jednej fazy, na drugą, zwłaszcza przy psach narwanych),
- zalążki komendy "puść" (nie muszę się z pieskiem szarpać, juhu!) przy jednoczesnym szarpaniu się na stopro na mój wyraźny sygnał (wtedy żadne siły nie odkleją psa od zabawki! będzie wisiał, ale nie puści!),
- omijanie piesków bez ich deptania (i ogólne zwracanie uwagi na to, gdzie się biegnie, pies włącza myślenie!),
- spokojne czekanie na nagrodę, kiedy szkolę dwa psy (i tylko czasem zdarza mu sie zapomnieć, że innym pieskom się nie podkrada),
- oprócz tego zaczęliśmy odkładaną nagrodę w czasie, odsyłanie do nagrody i karuzelę (pies dostanie nagrodę, kiedy się jej w ogóle nie spodziewa)

Niestety, to nam się nie udało: świat dalej kocha i traci wtedy resztki mózgu (jak jest luzem, niestety spieprza się przywitać do każdego i powkurzać każdego pieska), coraz częściej co prawda sprawdza, gdzie jestem i coraz szybciej sobie o mnie przypomina (i wtedy ładnie się odwołuje i możemy iść dalej), ale to nadal nie jest coś, czym można się chwalić. To, co już jest to samo wyszło przez wiele pracy z młodym.
Psy niestety dalej prowokuje, uwielbia pluć do Morusa (tylko, że i grubas nie jest tutaj święty), ale moje słowo coraz częściej ma moc twórczą i zaraz przylatuje z miną "ciotka, co robimy?". Prowokuje coraz mniej, ale czasem mu odbija... no czasem mózg przyciskany jest przez jajka, co zrobić...
I przegrałam też z wodą. Każda kałuża jest jego. Tyle dobrze, że już nie wyciera się o ludzi.

3). Komendowo-sztuczkowe:
- nauka kilku sztuczek, jak "turlaj się", "flip", "leżeć",
- "siad" odłożone w czasie (dupcia na ziemi nawet przez ok 20s, nadal nie jest to imponujący czas, ale wcześniej 3s siadu było abstrakcją; no i zostawienie go na siadzie, i odejście jeszcze nie wchodzi w rachubę, to do dopracowania jest ;) )
- "spadaj" znane na stopro (czyli mniej kulturalna wersja znanego wszystkim "biegaj" skutkuje, że pies natychmiast się oddala i wariuje),
- "koniec" (u nas: koniec sesji, piesek się zajmuje sobą),
- meldowanie się co jakiś czas, że się jest (to dla mnie jedna z ważniejszych umiejętności psa, lubię jak czasem podejdzie i powie mi "siemano, jestem", Azor na szczęście to pojął szybko, że trzeba zwracać uwagę na mnie),

4). Inne /ja w oczach psa:
- jestem atrakcyjniejsza niż środowisko (bardzo często wręcz nie chciał daleko odbiegać, bo halo, ja jestem TU, a nie TAM  :D) Oczywiście przy innych psach czy ciekawych ludziach nie jest tak kolorowo (tzn. na pewną odległość ich wręcz nie widzi, pracuje ślicznie itd, ale kiedy zbliżają się do tych tajemniczych 5-10m <w zależności od tego, jak mocno intrygują psa> od psa to Azor zapomina o mnie i leci do nich... o mnie przypomina sobie po chwili i wraca z miną "mam nowych kumpli HYHYHY "
- jestem dla niego autorytetem i wie, że ze mną nie ma co polemizować, bo i tak nic nie wskóra ;)

Ufff... to tyle. Swoje zrobiłam. Jestem z siebie zadowolona i Azor zresztą też.
Teraz wszystko zależy od M.: czy będzie kontynuowała pracę i nie pozwoli sobie wejść na głowę. Wiem, że cała praca może zostać zaprzepaszczona, bo ten pies potrzebuje ciągłego podkreślenia, że zasady obowiązujące godzinę temu, obowiązują teraz. Poza tym, nie oszukujmy się, każdy pies zachowuje się całkiem inaczej bez właściciela, a inaczej w jego obecności: po prostu wie, na co z kim może sobie pozwolić i co ten ktoś od niego wymaga. Dlatego od samego początku M. musi pokazać, że te moje zasady nie są tylko moje, ale też jej i obowiązują teraz. Zawsze.
I przy tym wszystkim zachować zimną krew. 

I żeby nie było: Azor też potrafił mnie doprowadzić niemal do szewskiej pasji, były dni, kiedy miałam ochotę go przywiązać i zostawić, ale nie dawałam się ponieść emocjom. 

 
 Czas przejść do Morusa i tu niestety będzie mniej sukcesów, a więcej porażek...

Zacznę od smutnej obserwacji, że cóż: wychowałam jedynaka (MOJA WINA!). Azor pozwolił mi naprawdę spojrzeć obiektywnie na Morusa, tzn. (jak dotąd wydawało mi się) ten chętnie pracujący, aktywny pies nie jest tak mocno nakręcony na człowieka i zmotywowany na pracę z człowiekiem w porównaniu z Azorem. Za to jest upartym, kombinującym i rozhisteryzowanym indywidualistą... Morus jest psem, który uwielbia być tylko mój, dla którego inny pies dostępu do mnie nie ma. I szczerze powiem, że posiadanie 2. psa na początku mnie przerosło (MOJA WINA!): skupiłam się na Azorze, a nie na Morusie, bo wydawało mi sie, że już większość rzeczy mamy przepracowane. W związku z tym planu szkoleniowego dla Gamoniusa nie miałam (MOJA WINA!) i odsunęłam go na dalszy plan. Odbiło nam się to szkoleniową czkawką, bo piesek po prostu poluzował sobie zasady.
 

Ot, jesteśmy doskonałym przykładem, że winę za porażkę szkoleniową ponosi człowiek, nie pies. Jestem tego świadoma.


Nasza praca domowa to:
 

- praca nad odwoływaniem od psów -> bo pieseł jarał się na widok każdego psa (i tu niestety uciekał mi do nich głuchy na wszelkie wołanie, co nam sie nie zdarzało od paru dobrych lat),
- praca przy innych samcach -> bo wyłamywał się z najprostszych komend (pomijając fakt, że osuwał się z drogi)
- praca NADE MNĄ, bym umiała dzielić się sobą między kilkoma psami, bo moje olewactwo spowodowało całkowite olanie mnie przez Morusa na spacerze (ja sobie, pies sobie),

- praca nad przywołaniem w ogóle,
- zwiększenie pewności siebie i pozycji Morusa przy innych psach (co nam się udawało dopiero przez ostatnie kilka spacerów),
- praca nad samczym instynktem! (bo suki cieczkują w pełni i mu tylko amory w głowie! gdzie do tej pory odwoływał się nawet od cieczkującej suki, teraz poluzował zasady i cóż, jego mózg przyciskają jajka!),
- praca nad histerią.

Podkreślam: wszystko to wyszło przy Azorze, bo do tej pory wydawało mi się, że jest ideałem, tzn. nie występowały już te problemy, a tu okazało się, że jako NIE-jedynak ma sporo za swoimi uszami :(. Dopiero przy Azorze wylazły słabości Gamonia takie, jak nadwrażliwość, wręcz histeria, zaborczość, niezależność, lękliwość. Kiedy na spacerze musiał się dzielić ze mną w końcu zrezygnował całkowicie z kontaktu ze mną, ot obudziła się jego niezależna natura. Z nią walczyłam od paru lat i szczerze dopiero od jakiś 2 fajnie nam się pracowało, bo pies chciał. Teraz znów czuję, że psa straciłam, on na spacerze woli zająć się tropieniem, kopaniem dołów, lataniem za motylkami, byleby ten straszny człowiek się od niego odwalił. W domu nasze problemy przeanalizowałam, rozpisałam sobie SWOT i przez ostatnie wspólne spacery wzięłam się ostro do pracy. Np. starałam się każdemu psu dawać odpowiednio dużo pracy: gdy wychowywałam Azora, Gamoń dostawał odpowiednio długie zajęcie (np. szukanie kota). Poza tym dusiłam w zarodku wszelkie początki histerii, musztrowałam na nowo Morusa i dopiero przez ostatnie spacery czułam, że wracamy do normalności. Niemniej jednak problemy są, więc musimy popracować (ale to ma swoje plusy, nie będziemy się nudzić ;) ).
 

Oczywiście, nie wszystko okazało się klapą (poza tym ja na Morusa patrzę inaczej niż na Azora, bo jest mój przez całe życie, więc oczywistym jest, że wymagam więcej i problemy często wyolbrzymiam), z naszych drobnych sukcesów to np.
- Gamoń ładnie ostatnio dzieli się mną i nie odgania zębami Azora ode mnie,
- z zamkniętą jadaczką i zupełnie spokojnie obserwuje (na podwórzu) jak odprowadzam Azora do domu (a Gamoń ma lęk separacyjny, zwłaszcza nasilony po dłuższym wolnym); nie panikuje, jak widzi mnie oddalającą się od domu (choć tu niestety jeszcze za dużo ruletki, ale pracujemy!),
- dzieli się zasobami (aż za bardzo), 

- wchodzi też ładnie w tryb pracy, gdy zadaję mu zadanie godne pana psa (np. szukanie kota mocno go nakręciło zamiast bzdet jak siad-zostań :p),
- trochę też ośmielił się wykonywać sztuczki przy Azorze (choć tu jeszcze sporo pracy), 

- nie daje się w końcu sprowokować Azorowi (a jak już wybucha to jedno "SPOKÓJ" rozdzielało pieski), ogólnie przestał być takim egoistycznym jedynakiem; niemniej jednak nad histerią jeszcze musimy popracować ;).

Do wspólnych sukcesów psów mogę zaliczyć:

- nieciągnięcie do innych psów (wcześniej to się nawzajem nakręcali i jeszcze przy tym strasznie kozaczyli), a przynajmniej ogarnięcie mózgowe po moim "IGNORUJ psy, RAZ!" :D
- świetną reakcje na moje korekty (czy to słowne, czy fizyczne),
- ładne chodzenie na smyczach i pasie biodrowym RAZEM (i ta zbawienna komenda "cofaj", gdy każdy z nich z innej strony zaszedł drzewo :) ), a przecież wcześniej się jedli, gdy musieli być obok siebie,

- brak reakcji na gwizdy ludziów, wołania itp. (młody nie podbiegał do nich, a jak sie zdarzała wpadka to od razu się odwoływał!; no Gamonius też się odwoływał i nie dawał sprowokować, więc jako że mamy regres to tu warto go pochwalić, że nieufność/rozhisteryzowanie/lękliwość nie kończy się pokazaniem ząbków obcych),
- i przede wszystkim: rzadko dochodzi już między nimi do spięć, a jak już to jest to tylko jednostronne plucie (nie nakręcają się wzajemnie, jak to mieli wcześniej w zwyczaju), które jest duszone NATYCHMIAST i na nowo jest pomiędzy nimi peace&love i ogólnie stworzyli fajny team. ;)

 

(filmik z pierwszych dni wspólnego spacerowania)

A ja wiem, że SAMA sporo się nauczyłam. Operowanie emocjami, rozdwojenie, robienie za 3 pary oczu oraz myślenie za trzech, łapanie psów na widok nagle wyłaniających się ludzi, operowanie różnymi metodami na raz (bo do każdego z nich działa co innego) i wiele, wiele więcej, ale mimo to jeszcze trochę mam do wypracowania. Przede wszystkim była to cudowna lekcja posiadania dwóch kogutów. I wiem jedno: było to niezwykłe, ale nigdy nie zdecyduję się na posiadanie dwóch samców w jednym okresie. ;)

Jestem pewna, że Azorowi i Gamoniowi coś zostanie w tych pustych główkach.
A czy ja wygrałam to wyzwanie? - O tym zadecyduje życie. :)

Kończąc, łapcie jeszcze jeden filmik:


Pozdrawiamy ;)

3 komentarze:

  1. Podziwiam Cię za pracę z Azorem ;) ja nie miałabym chyba tyle cierpliwości

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I mówi to osoba, która ma bordera :p
      Powiem Ci, że w sumie praca z nim to przyjemność. Bardzo szybko się uczy. Inna kwestia, że irytują mnie niewychowane pieski, więc dla własnego spokoju wolałam, choć trochę go usadzić. A okazało się, że wyszło więcej niż "trochę", bo Azor jest naprawdę pojętnym psem ;).

      Usuń
  2. dwa psy są zajebiste, bo dają mega możliwości pracy :D I widzę wykorzystałaś je na maksa :D

    OdpowiedzUsuń