Strony

środa, 16 września 2015

Koszmar alergiczki "kurzowej" - czyli dlaczego nie chcesz kota? Cz. 1

Jestem alergiczką. Na wszelkie pyłki, dymki, kurzyki. Nie znoszę tego uczucia, gdy coś ma nade mną przewagę. Nic więc dziwnego, że nie tylko kurz wywołuje u mnie łzy, gorąc, ścisk w płucach i duszenie się, ale i Kurz. Przed duże "Ka". Nic więc dziwnego, że mój kot doprowadza mnie do szewskiej pasji.  W końcu imię zobowiązuje.

Ale jak to? Przecież to mały, słodki kotek...
Prawda, że niewinny?


No, cóż. Jak mawiamy wśród "adopcyjnych ciotek":
 Największe ziółka (by pominąć tu wulgaryzm ;) ) są najśliczniejsze, najsłodsze i w ogóle naj. Dopiero w życiu codziennym okazuje się, że są najbardziej wkur... no ten... irytujące.

Nie wierzycie? Zachęcam do lektury. Na przykładzie nikogo innego, jak właśnie Kurzyka. Po krótce postaram się przybliżyć Wam obraz koszmaru, z jakim zmagam się na co dzień.

DOBRE ZŁEGO POCZĄTKI...


Początek tego koszmaru jest zawsze podobny: śliczne oczka, mała słodka kulka i koniec... wpadamy jak śliwka w kompot. I to właśnie, gdy najwięksi twardziele wymiękają pod słodzizną toczącej się do nas i taaaak patrzącej kulki, należałoby powiedzieć sobie "STOP. Pułapka minowa".  Jednak nie, serce wygrywa nad rozumem. Nasze logiczne myślenie rozpuszcza się pod wpływem ilości cukru, który się na nas paaaaczy i...? I koniec. Bierzemy minę. A potem?

A potem scenariusz jest różny:

a). ulegamy tej kuleczce do końca, rozpuszczamy do granic możliwości, zapominamy o wszelkich metodach wychowawczych, bo taaaak tylko patrzy. A ta kuleczka niestety rośnie i przeobraża się na naszych oczach w KULĘ. Dorosłą kulę, rozpuszczoną jak dziadowski bicz, która dodatkowo - o masakra! ma własne wymagania i potrzeby. Zaczyna się nasza męka. I tu możliwości jest kilka:
- ogarniamy się i bierzemy się za naprawę błędów, za wychowanie. Próbujemy ogarnąć ten koszmar, sami, często nieudolnie lub pod okiem doświadczonych,
- poddajemy się, w końcu nic to nie da. Godzimy się na to, że futro nami rządzi. I niestety często mamy do czynienia z tykającą bombą, która dodatkowo urządza sobie w domu mały terror - tylko nie wiemy, jak daleko się w tym posunie...
- poddajemy się i zganiamy na "głupiego psa/kota/świnkę morską/chomika" i oddajemy komuś innemu. O ile nie wyrzucamy do lasu... bo to wcale nie jest wina nasza, że pies/kot/świnka morska/chomik jest taki/a, a nie inny/a, tylko durnego futra...  

To właśnie stąd biorą się te wszystkie bezdomne, niechciane zwierzęta. Bierzemy zwierzę pod wpływem impulsu, nie myśląc, co będzie dalej. Co będzie, gdy wyjedziemy na studia, zakochamy się, zajdziemy w ciążę, wyjedziemy za granicę... zapominamy, że zwierzę to nie rzecz i jesteśmy odpowiedzialni za nie do końca życia.

b). podchodzimy do roli wychowawców poważnie: stawiamy granice, ustalamy zasady i konsekwentnie się ich trzymamy. Nie pozwalamy, by słodka kulka wygrała nad nami, po prostu nie dajemy się terroryzować. Tylko minus jest jeden: w powszechnej opinii, wśród znajomych i rodziny uchodzimy za barbarzyńców, znęcającymi się nad słodką kulką... "przecież to tylko maluszek, a ty psujesz mu zwierzęce dzieciństwo". No cóż. Te same osoby za X miesięcy, gdy zwierzak trochę urośnie, będą wychwalać, że futro jest wychowane. Niestety, bardzo rzadko docenią tutaj Twoją ciężką pracę, nawet jej nie zobaczą... "bo przecież zwierzę wyssało mądrość z mlekiem matki i to normalne, że gdy wydoroślało, zmądrzało". SAMO.


W tej chwili pisząc o tym, biję się w pierś, bo sama pierwszy etap przeżyłam. Zobaczyłam ogłoszenie, serce zabiło mocniej i... za parę dni kot był u mnie. A nie miałam mieć już żadnego kota. Żadnego. To z każdego punktu widzenia było nierozsądne, ale... on tak patrzył... i jak tu nie ulec kociakowi, który już tyle w życiu przeżył? no jak?
To ta fotka z opisem "kocię nie jest bezpieczne, mieszka w patologicznej rodzinie" spowodowało, że Kurz ze mną jest


I MASZ BABO PLACEK...

 I przyjechał. Rzekomo nieśmiały, spokojny, wycofany kot, ale już jego pierwsze godziny uświadomiły mi, że wpadłam na pułapkę minową...

Zacznijmy od tego, że kot ma chorobliwy lęk separacyjny. Panicznie boi się być sam. Drze się, jakby go ze skóry obdzierali, demoluje dom, próbuje wyjść przez zamknięte okno. Dokładając tu jego inteligencję i spryt oraz stadność, nie muszę mówić, jak mocno dotyka nas problem zostawania kota samego. On może sie po prostu zabić i przy okazji obrócić w proch cały nasz dom... Co prawda, po kastracji kot mniej się drze, a i zostawianie radia pomaga na tyle, że kot nie próbuje z impetem wyskoczyć przez zamknięte okno, ale problem istnieje. I wcale nie jest mały. Dlatego zawsze, ale to zawsze u nas MUSI być ktoś w domu. Na razie jest to realne, ale przecież za rok jadę na studia. Z kotem. Nie wiem, jak wówczas rozwiążemy ten problem. Zwłaszcza, że najbardziej rozpacza za mną, wystarczy że mu zniknę z oczu na 5min i zaczyna się szaleństwo. Niedawno nauczył się otwierać drzwi, więc musimy zamienić u wszystkich wyjściowych drzwi klamkę na gałkę... Niedługo też zacznę pracę z kocim behawiorystą, a i tak uważam, że drugi kot załatwiłby sprawę*. A przecież wcześniej nikt o tym nie myślał, przecież to "mały kotek, taki sam, jak wszystkie inne, on nie będzie miał takich problemów, o których piszą w internetach". Jakże takie myślenie jest powszechne... Ja też się nie spodziewałam, ale w tyle głowy miałam, że będę o kota walczyć bez względu na wszystko. Wiem natomiast, że inni już na tym etapie pozbyliby się Kurzyka.

*Niewiele osób wie, że koty są zwierzętami stadnymi, do szczęścia potrzebują kolejnego kota. Tylko uwaga, najlepiej młodego, najlepiej rodzeństwo. Bywa czasem tak, że koty się nie akceptują i wtedy nasz koszmar wzrasta dwukrotnie (czyt. od znaczenia wszystkiego moczem, załatwianiem się poza kuwetą aż po wieczne krwawe jatki włącznie), ale to musimy mieć pecha: koci samotnicy są naprawdę wyjątkami. Natomiast reszta kotów potrzebuje do towarzystwa jeszcze jednego kota. Człowiek nie jest w stanie zastąpić mruczkowi drugiego mruczka... Dlatego skazywanie kota na samotność traktuje się w kocim świecie jak barbarzyństwo, więc albo od razu bierzemy dwa koty, albo jednego z opcją dokocenia (tylko przy tej drugiej opcji musimy się spodziewać różnego finału łączenia kotów).

Chłopcy się kochają, niemniej jednak nawet pies nie zastąpi kotu drugiego mruczka
A przecież to dopiero wierzchołek góry lodowej, z którą się zmagamy. Ot, choćby obżarstwo, a wraz z tym kradzież. Ten kot jest workiem bez dna, może jeść i jeść... A nie jest małym kotkiem, obecnie jako prawie 7msc kocię je ogromne ilości mięsa, je o wiele więcej niż kundel (pies waży 12kg, wielkości cocker spaniela). Jednak ok, to kot duży, więc nie spodziewałam się, że porcja jak dla yorka mu wystarczy. Prawda jest taka, że kot jest droższy w utrzymaniu niż pies tej samej wielkości lub nawet większej. (np. ja na psie jedzenie miesięcznie wydaję ok 50zł, na kocie ok. 100zł.)

Z jedzeniem związane jest zresztą żebractwem. Chamskie żebractwo: włażenie na nogi, wskakiwanie na twarz, atak zębami na Bezczelnika, który Tknął Świętość Bez Należytego Szacunku (czyt. człowieka, który je), a także niewidoczne kradzieże żarcia (wystarczy tylko podnieść jedną łapkę, wystarczająco ją wyciągnąć, wymacać jedzenie i pociągnąć do siebie, często - z talerzem czy obrusem). Nie uczyłam kota tego nigdy, uprzykrzałam mu wszelkie próby wysępienia jedzenia, ale... jak się mieszka z osobą, która nie może wytrzymać, bo kot tak się patrzy efekty mojej pracy były zerowe. Kot totalnie się nie przejął i po prostu po chamsku wyjada z talerzy. I nic go nie zniechęci do zdobycia jedzenia. Po prostu żarcie to jego jedyny cel życia i świętość nad świętościami. Ale ok, to kot, nie znam zbyt wiele kotów (oprócz tych podwórkowych), które nie zaglądałyby do talerzy lub nie częstowały się zostawionym na wierzchu żarciem. Ale... żeby wyżerać garnków, które są zabarykadowane na kilka sposobów? Żeby próbować wykraść z patelni jedzenie, które się właśnie smaży? Albo żeby wchodzić do lodówki (raz go omal nie zamknęłam w niej)? Cham. Cham i prostak.
Obżarstwo po kastracji obrosło jeszcze w większą obsesję. Kot dałby się zabić, gdyby podczas ćwiartowania otrzymywał wątróbkę, mięso albo cokolwiek jadalnego, co jest żarciem (albo chociaż tak pachnie) i sprawiałoby mu to naprawdę przyjemność, piszę całkiem poważnie! On naprawdę jest bezczelnym obżartuchem, wyjada ciastka, zieleninę, no wszystko! i do tego od niedawna.. dobiera się do śmieci. I nie pomagają tu żadne barykady, efekt tylko taki, że krzesło i inne przeszkody fizyczne zostają przewracane przez kota (jedzenie wyzwala w tym mruczku Pudziana), a klamki do szafek wyrwane... Bo ktoś śmiał zabarykadować święte jedzenie (czyt. Jedzenie w koszu. Odpadki.). Zresztą woreczki lub inne puszki pachnące żarciem też są spoko, kotem może je wszystkie połknąć, zjeść, zmielić. A przy okazji, jak przystało na fana "Zorro", da wszystkim śmiertelnikom znać, że misja wykonana, roznosząc wszystkie śmieci po całym mieszkaniu. Wszystkie woreczki, folie, papierki, puszki, butelki... wszystko i wszędzie (w talerzu, w pościeli, w kuwecie, na biurku, na szafkach). To taki jego znak rozpoznawczy ;).

Tak swoją drogą, jak nigdy nie mieliście tak, że:
a) jedliście obiad, aż nagle kot nie przyszedł, nie wyżarł żarcia, które za chwilę Wam zwrócił na talerz,
b). jedliście aż nie poczuliście, że kot właśnie zrobił grubszą sprawę w kuwecie, którą macie w pokoju (kuwet musi być min. 2 na jednego kota)
c). jedliście... a raczej walczyliście z kotem o żarcie (bo nie wiecie kiedy kotlet Wam zniknął z talerza) i przez swą niezdarnośc/nieuwagę przegraliście (zostały Wam jedynie ziemniaczki)

to wybaczcie... ale nie mieliście kota i nie wiecie, o czym piszę - a uwierzcie mi, że z Kurzykiem przerabiam wszystkie te sytuacje nagminnie i robi to 2x dotkliwiej niż poprzednie moje koty razem wzięte ;). (Pisałam już o ściąganiu obrusu wraz z tym, co jest na stole?)

Na drugie: Zorro, na trzecie: Idiota.

No, dobra. Ale ten kot nie może być aż taki zły. Skoro się nazywa Kurzyk i odkurza jedzenie to może jest czyściochem? Hmm... Co prawda, jak był mały to swoim ogonem zbierał wszelki kurz (stąd jego imię), ale na tym jego poczucie czystości się kończy (no chyba, że umiłowanie do spania na świeżo wypranych rzeczach oraz w szafce z czystymi ciuchami też zalicza się do pojęcia czystości ;) ).

Tak, on kocha syf, kocha kraść także wszystko, co stwierdzi, że jest fajne i jego; uwielbia składować sobie rzeczy, które w jego mniemaniu mu się przydadzą. Jest bezczelnym chomikiem-kolekcjonerem i złodziejem. Już przyzwyczaiłam się, że wszelkie rzeczy z  mojego biurka, które być powinny, ale ich nie ma muszę szukać po całym domu. Najczęściej w kuwecie zakopane z sikami i kupami lub w kociej misce (taka tam kocia zemsta). Z kolei te rzeczy, które wg niego są NUDNE, ale na wierzchu (więc jego) zaznacza... ząbkami. I tak moje notatki są podziurawione, poniszczone, bo kotek wycenił je na "mniej niż zero". Nim został wykastrowany znaczenie odbywało się też poprzez obsikiwanie: ubrań, mebli oraz wszystkich cennych rzeczy (co często zdarza się pełnojajecznym kocurom). Teraz na szczęście już to mu minęło, uf...

Za to nie minęło coś innego: bawienie się wodą. On kocha wsadzać swoje grube łapska do miski z wodą, po czym urządzać wyścigi "przebiec cały dom w jak najkrótszym czasie". Co prawda odkąd wodę dostaje z żarciem to pije mniej i łapy rzadziej lądują w misce (bo zdeptać jedzonko to niegodne!), ale w zamian buszuje po dzbankach i kubkach z wodą... i czasem je przewróci (cóż, nie jego wina, że nie ma wyczucia swojej masy i wielkości), a że przy okazji się zbiją to cóż... nie jego wina, że szkło się tłucze!

I że niby to wszystko to o nim?



Skoro o zabawach już mowa... Kurzyk ogólnie nie używa pazurów. Jest delikatny w zabawach np. z dziećmi (tak 5-6letnimi), ale on gryzie. Gryzie mocno, namiętnie, do samej krwi. Dodatkowo, jak przystało na drapieżnika, atakuje z zaskoczenia, dlatego zabawy z dziećmi są wykluczone. Gdy były u mnie maluchy (6letnie) to owszem, rzucały Kurzykowi zabawkę (bo aportuje ją z uporem maniaka), ale jedynie po mojej instrukcji i pod moim nadzorem. I to nawet mimo tego, że zarówno Kurzyk, jak i dzieciaki polubili spędzać ze sobą czas, kot łaził za nimi jak zakochany, a maluchy chciały się z nim bawić; nawet wtedy, gdy kot nauczył się, że na dzieci się nie skacze i zaczął wykazywać się wobec nich ostrożnością i delikatnością to jednak nie ufałam mu. Jest nieprzewidywalny i wiem, na co go stać. Zwłaszcza, że choć zazwyczaj ma schowane pazurki to Kurz upodobał sobie skoki na twarz. Z pazurami. Ot tak, po prostu. Na każdego. Z wiekiem mu już to przechodzi (i coraz częściej chowa też pazury), ale jeszcze pamiętam, jak 3msc bąbel lądował z pazurami na mojej twarzy tylko dlatego, że... mrugałam, gdy leżałam w łóżku. Tak, koty mają nietypowe zabawy, w końcu są drapieżnikami. Tylko w reklamach uroczo bawią się kuleczką wełny...

A zaczęło się tak niewinnie...


W ogóle w zabawie Kurzyk jest szalony, nieprzewidywalny i brutalny.  Kwiatki uczy długich lotów, sprawdza ich wytrzymałość, próbując się po nich wspinać, skacze, fruwa, odbija się od ściań/mebli/sprzętu AGD, włącza sobie radio, zapomina o tym, że istnieje bariera w postaci drzwi... I jest szalony. Po prostu szalony i niezmordowany. Swego czasu nie umiał odpoczywać, już nie miał sił, ale o tym nie wiedział.. Musiałam go zmuszać do odpoczynku, bo zaczynał ciężko ziajać, chrząkając i gdyby tak dalej się wściekał (dosłownie, jego napady idiotyzmu wyglądają tak, jakby miał wściekliznę, bo nawet gryzie z większą zawziętością) to by prędzej padł na zawał niż z własnej woli się położył. Na ten moment problem ten został opanowany na tyle, że jak już się zmęczy to położy się na chłodnej posadzce chociaż na parę minut... ;)
Oczywiście - to, że kot się bawi i to w sposób irytujący (skacze po meblach, zrzuca kwiatki, buja się po firankach i ogólnie sieje wokół siebie spustoszenie) jest normalne; kot nie jest stworzony do leżenia i mruczenia. Taki kot to kot z bajki, nierealny. Pluszak. Koty długo są dziećmi i długo się tak bawią, czasem do końca życia. Dlatego koty nie nadają się na żywe misie dla dzieci ani dla pedantów - trzeba przymknąć oko na te wszechobecne demolki urządzane przez kota... no ale czasem naprawdę mógłby się ogarnąć, no! :D


Kurzyk jest też zwierzęciem o silnym instynkcie łowieckim. Ma to swoje plusy, np. takie, że w tym roku w naszym domu nie spotkałam się z żadną muchą, komarem, pająkiem, motylkiem i innym owadem, bo wszystkie zostały złapane i zjedzone przez kota, ale ta cecha ma też drugą stronę medalu.
Po pierwsze: wszystko, co się rusza jest jego ofiarą - to dlatego tak często atakuje nasze nogi, gryząc je tak mocno, jakby dopadł ofiarę. To dlatego też nie można go zostawić z pełzającym dzieckiem - już jako 4msc malec polował z uporem maniaka na moją siostrzenicę. Ot tak po prostu, bo jest drapieżnikiem. I tutaj już nie zachowywał się tak, jak przy starszych dzieciach (nie był już delikatny), lecz z emocji cały się trząsł i zawsze do niemowlaka się skradał z charakterystycznym spojrzeniem łowcy. Być może, gdyby miał na co dzień małe dziecko, to by się nauczył, że to też człowiek, ale przez te dwa dni (jak mieliśmy gęgającego w swoim języku ludzkiego gościa) był izolowany od bobasa, tak na wszelki wypadek.
Po drugie, on zagryza "ofiary", czyli nie tylko nas (do krwi) czy psa (który służy za worek treningowy), ale również przedmioty, które w jego mniemaniu powinny ożyć. ;) I tak oto choćby w tym tygodniu (a mamy dopiero środę) straciłam 2 pary słuchawek, ładowarkę (Kurzyk od zawsze miał jakieś ciągoty do niej), kabel USB, drzwi (obgryzione), worek żwirku. A to są przecież rzeczy z reguły niejadalne, ale żyły (w mniemaniu Kurza)! I trzeba było je zgładzić :D.
Po trzecie, kot mocno przeżywa to, że coś mu się rusza za oknem, a on nie może tego złapać. I niestety, ma za sobą kilka prób zwiania na dwór, na szczęście nieudanych, niemniej jednak ryzyko, że kiedyś prześlizgnie się między nogami na dwór (i to tylko przez swoją ciekawość i chęć złapania ptaszka) jest przerażająca...

Do tego dodajmy jego cholerną ciekawość oraz głupotę i mamy gotową mieszankę wybuchową, która żyje do teraz tylko dlatego, że ma szczęście. Ten kot pcha się w tak niebezpieczne sytuacje, przyprawiając mnie o siwe włosy, iż dziwię się czasami, że jeszcze Kurz żyje (bo czy widzieliście kiedyś kota, który pcha się do rozgrzanego piekarnika właśnie wtedy, gdy Ty wyjmujesz pieczone mięso? albo kota, który pcha łapy po mięso, które smaży się na patelni? albo małego kociaka wielkości pięści, który boksuje i rzuca się na wówczas 4x większego od siebie psa?).

Eh, jak to mówią, idiota ma zawsze szczęście ;). Nic dziwnego, że wszyscy, którzy odwiedzają nas w domu po słowach "Jaki piękny ogon!", dodają po chwili "O rany, co za idiota!".


Kot z życiowym mottem: "Mam na wszystko wywalone."

Poza tym nie od dziś wiadomo, że to nie my jesteśmy właścicielami kota, ale kot jest właścicielem nas. Owładnie całym naszym życiem i nawet nie będziemy wiedzieć, kiedy przejmie władzę nad światem. To chyba tylko dlatego Kurzyk nie został jeszcze przerobiony na rękawiczki, ba! wiem, że jego koci kumpel musi mieć podobny charakter, co on. Zwariowałam? Nie, mam kota :D.

Wpis ten zwieńczę piosenką, która najpełniej opisuje koty (ale i tak Kurzyk przebija wszystkie inne mruczki!)



A czy Wy lubicie koty? A może Waszym domem rządzi mruczek?
Pochwalcie się w komentarzu swoimi pupilami oraz opiszcie to, co Was irytuje u kotów (być może Wasze spostrzeżenia zawrę w następnym wpisie).



2 komentarze:

  1. Co za dziki dzik z Kurzyka :D Wiedziałam od dawna, że kot to nie moja bajka, teraz się w tym tylko utwierdziłam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ Ci się trafił koci oryginał...często narzekam na swoje koteły (dwie sztuki płci mieszanej), ale w porównaniu z Kurzykiem to aniołki :) Większy był gryząco-atakujący, ale mu całkiem przeszło po tym, jak zyskał kocią towarzyszkę zabaw (na niej się teraz wyżywa, zamiast na swej pańci :p). Z czasem się ogarnął i chociaż w wieku lat dwóch z hakiem pozostał głupolem, to już nie kradnie mi śniadań i bez wahania nazywam go moim kocim ideałem (ideał też może wymyślać przy jedzeniu, gryźć wszystko, co mu się pod pysk nawinie i załatwiać się na cuchnąco akurat wtedy i tam, gdzie spożywam posiłek, przecież to błahostki :). A mniejsza jakoś wyrosła z rozrabiania, choć najpierw doprowadziła do generalnego remontu w moim pokoju i wymienienia obszczanego łóżka ;) Oba utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie ma nic gorszego od kocięcia w wieku 4-12 miesięcy :D
    Ale jak mimo tego wszystkiego można nie kochać kotów? :)

    OdpowiedzUsuń